Tytuł: Pink Balloon
Bohaterowie: Mark (GOT7), Namjoo (postać wymyślona)
Rodzaj: fluff, romans
Uwagi: Oneshot z okazji urodzin Marka.
Bohaterowie: Mark (GOT7), Namjoo (postać wymyślona)
Rodzaj: fluff, romans
Uwagi: Oneshot z okazji urodzin Marka.
Słysząc dobiegające zza drzwi
odgłosy rozmowy między rodzicami, rozespanymi oczami spojrzałem na stojący na
szafce obok łóżka budzik i głośno westchnąłem. Dochodziła dopiero ósma, w
dodatku była sobota i kiedy nareszcie mogłem odespać minione dni spędzone w
większości w szkole, rodzicom zachciało się urządzać pogawędki tuż pod drzwiami
mojego pokoju.
Wiedząc doskonale, że już i tak
nie uda mi się zasnąć, podniosłem się do pozycji siedzącej i odrzuciłem na bok
kołdrę. Dobrze, że chociaż pogoda tego dnia dopisywała i w końcu przestało
padać. Co prawda nie miałem żadnych planów i jak zwykle będę siedział w domu,
jednak miałem już dość deszczu i cieszyłem się, że nareszcie słońce wyjrzało
zza chmur.
Przeciągnąłem się mocno z
zamiarem wstania z łóżka, gdy wtem drzwi mojego pokoju otworzyły się na oścież,
a do środka weszli rodzice oraz mój młodszy brat, który niósł w rączkach tacę z
tortem. Zdezorientowany spojrzałem na powbijane do ciasta świeczki, dopiero po
chwili uświadamiając sobie, że w tym dniu są moje urodziny. Kiedy rodzice
przestali śpiewać, mały Youngjae podszedł do łóżka i trzęsącymi się ze
zdenerwowania rękami podsunął mi pod nos tacę z tortem.
- Wszystkiego najlepszego, hyung – powiedział i uśmiechnął się
szeroko, ukazując tym samym braki w uzębieniu.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij
świeczki – dodała mama, która wyglądała, jakby zaraz się miała rozpłakać.
Spojrzałem na tort, powbijane do
niego świeczki i nagle dotarło do mnie, że nie mam żadnego życzenia. Nie
wierzyłem, by ono i tak miało się kiedykolwiek spełnić, jednak taka była
tradycja i na szybko musiałem coś wymyślić, byleby tylko zdmuchnięcie świeczek
nie poszło na marne.
Po wypowiedzeniu w myślach
błahego życzenia, zdmuchnąłem świeczki i zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową
z rozbawieniem. I tak nigdy się nie spełni, więc po co w ogóle się tak
wysilałem?
- Ogarnij się trochę i zejdź na
dół – powiedziała mama, zabierając od Youngjae tort, by ten przypadkiem się z
nim nie wywrócił na schodach, co byłoby bardzo możliwe, biorąc pod uwagę fakt,
że bywał on strasznym niedorajdą.
Zdążyłem jedynie porwać z tortu
ozdobnego kwiatka z cukru, a potem mama czym prędzej wyszła z nim z pokoju,
jakby bojąc się, że gotów jestem zjeść go sam. Kiedy wszyscy opuścili
sypialnię, nareszcie mogłem wstać z łóżka. Zrobiłem to bardzo niechętnie,
ponieważ wciąż nie miałem żadnych planów na spędzenie tego pięknego dnia i
wiedziałem, że ostatecznie skończę z rodzicami w salonie, oglądając jakieś
głupie komedie romantyczne, na których punkcie mama miała bzika i zawsze nas
nimi torturowała. Potem zalewała się rzewnymi łzami, a ja z tatą musieliśmy ją
pocieszać i tłumaczyć po kilkaset razy, że to tylko film. Zawsze jednak wszystko
dobrze się kończyło i bohaterowie żyli długo i szczęśliwie – w przeciwieństwie
do mnie i taty, który i tak zasypiał w połowie filmu i nie wiedział, co się
dzieje.
Najchętniej ten dzień spędziłbym
poza domem w towarzystwie moich przyjaciół, jednak na moje nieszczęście nie
miałem ich. Wciąż czułem się dziwnie w nowej szkole i chociaż od przeprowadzki
do Seulu minęło już trochę czasu, to nie umiałem zaaklimatyzować się wśród
nowych kolegów i koleżanek. Co prawda nawiązałem parę znajomości w klasie, co zrobiłem
głównie dlatego, żeby mieć się do kogo odezwać i ewentualnie o coś zapytać w
razie wątpliwości. Wiedziałem jednak, że nie wyniknie z tego nic większego od
koleżeńskich relacji. Nie lubiłem tych ludzi i ciągle odnosiłem wrażenie, że
oni też nie pałają do mnie sympatią, co pewnie wynikało z tego, że nie
należałem do zbyt rozmownych osób i ciężko było przebić się przez mury, którymi
odgradzałem się od reszty świata.
- Mam nadzieję, że prezent ci się
spodoba – powiedziała mama, gdy nareszcie zszedłem na dół do kuchni, gdzie
rodzice i brat czekali na mnie ze śniadaniem i oczywiście tortem.
Uśmiechnąłem się do mamy,
odbierając od niej zapakowany w kolorowy papier karton. Byłem ciekaw, co
rodzice mi kupili, gdyż zwykle nie trafiali z prezentami. Zawsze prosiłem ich,
żeby dawali mi pieniądze na urodziny, a ja sam sobie coś kupię, jednak tata
upierał się, że koperta z banknotami to żaden prezent i na siłę wybierali
podarunki.
Zdarłem z kartonu papier i
otworzyłem szeroko oczy na widok widniejącego na wieku logo jednej z moich
ulubionych firm obuwniczych. Czyżby rodzice w końcu trafili z prezentem i
kupili mi moje wymarzone buty?
Powoli otworzyłem pudełko i
wstrzymałem oddech, nie chcąc zacząć krzyczeć ze szczęścia. Mimo starań wydałem
z siebie żałosne jęknięcie i niczym największy i zarazem najdelikatniejszy
skarb na tym świecie wyjąłem z pudełka jeden but, dokładnie przyglądając mu się
z każdej strony.
- Ostatnio mówiłeś, że chciałbyś
nowe buty, a mama widziała, jak oglądałeś ten model w internecie, więc doszliśmy
do wniosku, że kupimy ci je – wyjaśnił tata, patrząc na mnie z rozbawieniem. –
Podobają ci się?
- Są idealne – westchnąłem
rozczulony, wpatrując się w obuwie. Przejechałem opuszkami palców po skórzanym
materiale i aż wzdrygnąłem się z tej ekscytacji. – Dzięki – dodałem i
przytuliłem mamę, a potem tatę, którzy ledwo powstrzymywali śmiech, widząc moje
zachowanie.
- A to prezent ode mnie –
powiedział Youngjae, podając mi krzywo złożoną kartkę z kolorowym malunkiem na
przedzie. Musiałem się dokładnie temu przyjrzeć, by rozpoznać tam naszą
czteroosobową rodzinę. – Podoba ci się?
- Oczywiście – rzuciłem wesoło,
nie chcąc robić bratu przykrości. Doskonale wiedziałem, jak wiele wysiłku
musiał włożyć w zrobienie tej laurki. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i poczochrałem
mu włosy, na co on zrobił niezadowoloną minę, zaraz uciekając przed moją ręką.
– Jemy tort? – zapytałem podekscytowany, zacierając dłonie na widok pięknie
prezentującego się ciasta.
- Najpierw śniadanie. Tort zjemy
później. – Mama posłała nam wymowne spojrzenia i zabrała ze stołu tort, nie
chcąc, żeby nas kusił.
Na nic zdały się nasze prośby i
groźby – mama była nieustępliwa i zamiast ciasta dostaliśmy po misce płatków
śniadaniowych z mlekiem. Widać było, że wciąż nie mogła pozbyć się nawyków z
Ameryki i nadal podawała nam na śniadania płatki, smażyła naleśniki albo robiła
jajecznicę na bekonie z tostami. Mi to odpowiadało, bo jakoś nie mogłem
przyzwyczaić się do ogromnych ilości ryżu, które pochłaniali moi koledzy z
klasy. Mnie mdliło na sam widok, ale musiałem przyznać, że z dodatkiem
marynowanych warzyw czy mięsa nie smakował on najgorzej.
Kiedy przeprowadziliśmy się do
Seulu, przez pierwsze tygodnie tata dwa razy w tygodniu zabierał nas wszystkich
do najlepszych restauracji, żebyśmy mogli poznać typową koreańską kuchnię.
Wiadomo, że jedne dania smakowały lepiej, inne gorzej, ale ogólnie nie mogłem
narzekać na takie jedzenie. W końcu przestałem tęsknić za pizzą czy
hamburgerami, którymi w Los Angeles uwielbiałem się zajadać. Często po lekcjach
szedłem z przyjaciółmi do pobliskiego baru, gdzie serwowano najlepsze hamburgery
na całym wybrzeżu. Mama zawsze się na mnie wściekała, że zamiast zjeść porządny
i zdrowy posiłek w domu, to faszeruję się takim świństwem, ale złość jej
mijała, gdy pokornie zjadałem swoją porcję brokułów.
- Jakie masz plany na dzisiaj? –
zapytała mama, choć doskonale wiedziała, że takowych w ogóle nie posiadam.
Kiedy posłałem jej groźne spojrzenie, uśmiechnęła się promiennie i ochoczo
klasnęła w dłonie. – Może przejdziesz się z Youngjae do wesołego miasteczka? –
zaproponowała, a mnie od razu odechciało się jeść.
Nie żebym nie lubił wesołych
miasteczek. Nie żebym nie lubił swojego brata, ale po połączeniu ze sobą tych
dwóch elementów z pewnością nie otrzyma się nic dobrego. Youngjae był wyjątkowo
żywiołowym dzieckiem i wszędzie go było pełno. Rodzice często mieli problemy z
upilnowaniem go w domu, a co dopiero w
wesołym miasteczku. W dodatku wyglądało na to, że rodzice już mieli swoje plany
i teraz tylko szukali kozła ofiarnego, który zajmie się Youngjae.
- Tak! Hyung, chodźmy do wesołego miasteczka! – powiedział brat, tuląc się
do mojego ramienia.
Wyglądał naprawdę słodko, kiedy
używał swojego aegyo, ale ja
doskonale wiedziałem, że ten mały nicpoń wcale taki uroczy nie jest. Znałem go
aż za dobrze, żeby się na to nabrać. Youngjae potrafił nieźle zaleźć za skórę i
tak uprzykrzyć życie, że momentalnie miało się go dość.
Wiedziałem jednak, że ani on, ani
rodzice mi nie odpuszczą, dlatego dla świętego spokoju kiwnąłem głową, od razu
żałując podjętej decyzji.
*
Kompletnie nie nadążałem za
biegającym dookoła Youngjae. Wszędzie go było pełno i powoli traciłem nadzieję
w to, że ten dzień może się dobrze skończyć. Młodszy brat wcale nie ułatwiał mi
pilnowania siebie i nie zdziwiłbym się, gdyby robił to wszystko na złość. Taki
dodatkowy prezent urodzinowy.
Jedynym plusem tego wyjścia było
to, że nie musiałem znów siedzieć w domu i mogłem wypróbować nowe adidasy.
Byłem z nich tak dumny, że prawie unosiłem się w powietrzu, niczym nadmuchany
helem…
- Kup mi balona! – krzyknął
zdyszany Youngjae, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę odpowiedniego
stoiska. – Chcę ten!
- Różowy? – Spojrzałem uważnie na
chłopca, który w odpowiedzi kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. – Niech ci
będzie – westchnąłem i dałem sprzedawcy odpowiednią sumę pieniędzy, a potem
odebrałem od niego wybrany przez Youngjae balon. – Może usiądziemy na chwilę i
odpoczniemy? – zaproponowałem, rozglądając się za jakąkolwiek budką, gdzie
moglibyśmy kupić coś do jedzenia.
Postanowiłem przekupić tego smyka
watą cukrową, wiedząc doskonale, że słodyczy to on nigdy nie ma dość. Kiedy w
końcu usiedliśmy na pobliskiej ławce, poczułem niesamowitą ulgę w nogach.
Youngjae zajadał się niebieską watą cukrową, a ja mogłem choć na chwilę
odpocząć. Miałem dość łażenia po wesołym miasteczku. Miałem dość tego hałasu i
ciągłych pisków małych dzieci. Przede wszystkim miałem dość ubrudzonego
niebieską mazią Youngjae, który zaczął się niebezpiecznie do mnie zbliżać,
jakby chcąc wytrzeć twarz w moją jasną koszulkę.
W porę odskoczyłem od brata i z
tylnej kieszeni spodni wyjąłem paczkę chusteczek. Szybko doprowadziłem Youngjae
do względnego porządku i ten niczym wystrzelony z procy pognał ku karuzelom.
- Yien-hyung, chodź! – zawołał za mną chłopiec, a ja szybko do niego
podbiegłem, by nigdzie go nie stracić. Jeszcze tego by brakowało, żebym zgubił
własnego brata i to w dniu moich urodzin. – Chcę na karuzelę!
- A nie wolisz czegoś mniej…
zakręconego? – zapytałem, bojąc się, że po zjedzeniu tak sporej ilości waty
cukrowej pod wpływem kręcenia się na karuzeli zrobi mu się niedobrze. – Może
pójdziemy na strzelnicę i zdobędę dla ciebie miśka?
- Nie umiesz strzelać –
stwierdził, wzruszając obojętnie ramionami.
Słysząc czyjś śmiech, obejrzałem
się za siebie i zatrzymałem wzrok na stojącej tuż za mną niewysokiej brunetce.
Najwidoczniej uwaga Youngjae niesamowicie ją rozbawiła, bo wciąż ledwo
powstrzymywała się przed zaśmianiem się.
- Hyung, chcę na karuzelę! – zawył zrozpaczony chłopiec, ciągnąc mnie
z całych sił za rękę.
Byłem tak bardzo zafascynowany
nieznajomą brunetką, że w ogóle nie reagowałem na prośby brata. Dopiero kiedy
ten kopnął mnie z całych sił w piszczel, wróciłem z powrotem na ziemię, w
ostatniej chwili powstrzymując się przed uderzeniem brata z otwartej dłoni w
tył głowy, jak to miałem w zwyczaju robić, gdy był wyjątkowo irytujący.
- Masz i idź kupić sobie bilet –
powiedziałem przez zaciśnięte zęby, wciskając bratu do ręki banknot.
Youngjae wrzasnął coś
niezrozumiałego, oddał mi różowy balon, a potem pognał w stronę kas, żeby kupić
bilet na karuzelę. Odetchnąłem z ulgą i ponownie obejrzałem się za siebie,
jednak nie dostrzegłem już ślicznej brunetki. Dane mi było jedynie zobaczyć jej
plecy, gdy odchodziła w stronę stoiska z jakimś jedzeniem. Miałem ochotę za nią
pobiec i chociaż zapytać, jak ma na imię, ale odpuściłem, gdyż musiałem
przypilnować Youngjae, by nic sobie nie zrobił w drodze na karuzelę.
Do tego ten przeklęty balon!
Widząc wdrapującego się na
krzesełko Youngjae, oparłem się przedramionami o balustradę oddzielającą mnie
od karuzeli i znudzonym wzrokiem śledziłem poczynania mojego brata. Czasami
naprawdę zastanawiałem się, czy on przypadkiem nie cierpi na ADHD, gdyż był
niesamowicie nadpobudliwy i nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu przez
dłuższą chwilę. Oczywiście rodzice nie widzieli w tym nic dziwnego i tłumaczyli
to tym, że jest młody i musi jakoś pozbyć się nadmiaru energii. Ja wiedziałem
swoje, jednak starszych się nie przegada.
Po kilkuminutowej przejażdżce na
karuzeli, Youngjae podbiegł do mnie i zaraz pociągnął w stronę stoisk z
zabawkami. Byłem ciekaw, kiedy ten malec się zmęczy i nareszcie zechce usiąść
na dłużej niż kilka minut.
- Ustrzel dla mnie tego miśka! –
powiedział, pokazując wybraną przez siebie zabawkę.
Nie miałem ochoty na wygłupy, ale
wolałem to niż bieganie tam i z powrotem za Youngjae. Podałem właścicielowi
stoiska pieniądze i wziąłem do ręki piłkę tenisową. Nie byłem zbyt dobrym
strzelcem, jednak mimo wszystko chciałem spróbować ustrzelić dla brata
maskotkę.
Już miałem rzucić piłką w
ustawione w piramidę puste puszki, gdy nagle kątem oka dostrzegłem stojącą
niedaleko nas brunetkę, którą spotkałem kilkanaście minut wcześniej w kolejce
do karuzeli. Od niechcenia cisnąłem piłką przed siebie i o dziwo zbiłem puszki,
tym samym wygrywając maskotkę dla Youngjae. Młody pisnął głośno ze szczęścia i
odebrał od starszego mężczyzny wielkiego miśka. Ja natomiast wpatrywałem się w
brunetkę, która po chwili zerknęła w moją stronę, lekko się przy tym
uśmiechając.
- Chodź – rzuciłem do brata,
łapiąc go za rękę.
- Hyung, chcę jeść! – krzyknął płaczliwym głosem, zapierając się z
całych sił.
- Dobrze, zaraz ci coś kupię, ale
teraz współpracuj ze mną, dobrze? – poprosiłem, patrząc niemalże błagalnym
wzrokiem na malca, który zrobił zamyśloną minę, dając mi tym samym znak, że nie
da się tak łatwo przekonać. – Kupię ci do jedzenia co tylko będziesz chciał.
- Naprawdę? – Youngjae otworzył
szeroko oczy ze zdziwienia i po chwili uśmiechnął się pod nosem, co nie
zwiastowało nic dobrego. – Zgoda!
Odetchnąłem z ulgą i trzymając
brata mocno za rękę, pociągnąłem go w stronę budki, przy której stała brunetka.
Nie sposób było mnie nie zauważyć, zwłaszcza że wciąż trzymałem w dłoni
różowego balona, a pod pachą miałem ogromnego miśka, który chyba był większy od
Youngjae.
- Cześć, znów się spotykamy –
powiedziałem, starając się zapanować nad drżącym z podekscytowania głosem.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i spojrzała na kręcącego się Youngjae, który
zapewne nie mógł się doczekać, aż kupię mu coś do jedzenia. – Jestem Mark –
dodałem i wyciągnąłem do dziewczyny rękę, do której przywiązałem wcześniej
różową wstążkę od balona.
- Yien! – poprawił mnie Youngjae,
który chyba jako jedyny z całej rodziny wciąż tak do mnie mówił. – Jesteś Yien,
hyung!
- To w końcu Mark czy Yien? – zapytała
zdezorientowana brunetka, ściskając moją dłoń i patrząc przy tym na mnie
podejrzliwie.
- Mark to moje amerykańskie imię
– wyjaśniłem, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo żałośnie
musiało to zabrzmieć.
- Uu, pan z Ameryki? – zaśmiała
się dziewczyna, przechylając lekko głowę. Zmrużyła zabawnie oczy, nie
spuszczając ze mnie swojego przenikliwego wzroku. – Każdą dziewczynę podrywasz
na takie teksty?
- Hyung, jestem głodny – wtrącił znudzony Youngjae, przebierając
nogami w miejscu.
- Nie. Nie podrywam dziewczyn na
takie teksty – odpowiedziałem, próbując ignorować brata, co było dość trudne,
biorąc pod uwagę fakt, że ten ciągnął mnie mocno za rękę i wrzeszczał, że jest
głodny.
- Chyba powinieneś kupić mu coś
do jedzenia – zauważyła dziewczyna i kucnęła przed moim bratem, który był
bliski płaczu. – Cześć, kolego, jak masz na imię?
- Youngjae – mruknął lekko
zawstydzony i potarł dłonią zmęczone oczy. – Hyung, kup mi pizzę – poprosił, wlepiając we mnie wzrok.
- W porządku – zgodziłem się i
kiwnąłem głową. – Dołączysz do nas czy już totalnie się do mnie zraziłaś? –
zwróciłem się do dziewczyny, która w odpowiedzi zaśmiała się cicho i wskazała
dłonią znajdujący się niedaleko nas punkt, gdzie sprzedawali pizzę.
Posadziłem Youngjae na wysokim krześle
przy czteroosobowym stoliku, a sam poszedłem zamówić jedzenie. Wybrałem
ulubioną pizzę brata, bo w końcu to on był najbardziej głodny. Mi wystarczył
sam fakt, że brunetka zgodziła się z nami pójść, mimo że na pewno nie zrobiłem
na niej dobrego pierwszego wrażenia.
- Nie powiedziałaś, jak masz na
imię – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia, chcąc w końcu przerwać tę
nieznośną ciszę.
- Nie zapytałeś – rzuciła,
wytykając mi język. Zaraz jednak wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się
przyjaźnie. – Jestem Namjoo. A do ciebie jak mam w końcu mówić?
- Wolę Mark. Tylko Youngjae mówi
do mnie Yien.
Namjoo kiwnęła głową i rozejrzała
się dookoła siebie, nagle zastygając w bezruchu. Spojrzałem na nią uważnie, nie
bardzo rozumiejąc jej dziwne zachowanie. Kiedy kelner przyniósł zamówioną
pizzę, oderwałem kawałek i podałem go Youngjae, który oczywiście po kilku
sekundach był już cały umazany ketchupem. Jakże by inaczej.
- O nie – szepnęła wyraźnie
załamana Namjoo, biorąc szybko do ręki kartę menu, którą zasłoniła twarz.
- Namjoo! – wrzasnął jakiś
chłopak, podbiegając do naszego stolika. Nie robiąc sobie nic z faktu, że
siedziałem przy nim z Youngjae, brunet objął od tyłu dziewczynę i poczochrał
jej idealnie ułożone włosy. – Wszędzie cię szukałem – powiedział i uśmiechnął
się szeroko. – Ale widzę, że dajesz sobie świetnie radę – dodał, dopiero wtedy
mnie zauważając.
- Eish – syknęła Namjoo,
poprawiając rozwaloną fryzurę. – Jesteś kretynem, Jackson – wymruczała pod
nosem, siłując się z poplątanymi włosami.
- Nie przedstawisz nas sobie? –
zapytał chłopak, lustrując mnie bacznym spojrzeniem.
Jeszcze tego mi brakowało, żebym
wpakował się w jakąś bójkę z zazdrosnym chłopakiem dopiero co poznanej przeze
mnie dziewczyny.
- To są Mark i Youngjae –
powiedziała brunetka, posyłając mi delikatny uśmiech, co oczywiście nie umknęło
jej towarzyszowi. – A to jest Jackson, mój nieznośny, starszy brat –
dokończyła, a mi momentalnie spadł kamień z serca. To był tylko jej brat. Nie
chłopak, narzeczony czy mąż, ale brat. – Jeszcze coś? Przeszkadzasz nam.
- Ciekawe w czym – prychnął
Jackson, nie przestając się na mnie patrzyć w ten podejrzliwy sposób. Pewnie na
jego miejscu zachowywałbym się tak samo, gdybym zobaczył młodszą siostrę z
jakimś chłopakiem, dlatego nie zamierzałem się odzywać. – Dobra, idę, ale będę
miał was na oku – powiedział poważnym tonem, robiąc przy tym dziwny gest ręką.
Kiedy odszedł, zawstydzona Namjoo
ukryła twarz w dłoniach i zaczęła wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki,
zapewne nie mogąc pogodzić się z faktem, że starszy brat narobił jej takiego
obciachu.
- Przepraszam cię za niego –
powiedziała po chwili, gdy już trochę się uspokoiła. – Jest strasznie
przeczulony na moim punkcie i zawsze się tak zachowuje, gdy jestem z jakimś
chłopakiem. Gdyby mógł, pewnie zamknąłby mnie w piwnicy – dodała i zaśmiała się
nerwowo.
- Nic dziwnego skoro jest twoim
starszym bratem. – Uśmiechnąłem się pogodnie i spojrzałem na Youngjae, który
był już cały wysmarowany ketchupem. Załamany uderzyłem się z otwartej dłoni w
czoło i szybko zacząłem ścierać sos serwetkami. – Mama mnie zabije. Ubrudziłeś
nową koszulkę.
- Chcę wracać do domu –
stwierdził, próbując zeskoczyć z krzesła. Z moją pomocą wylądował bezpiecznie
na ziemi, a potem popatrzył na mnie uważnie. – Chodźmy!
- Nie chcesz jeszcze zostać? –
spytałem z nadzieją, choć doskonale wiedziałem, że po kilku godzinach łażenia
po wesołym miasteczku Youngjae na pewno musiał być już zmęczony. – Okay,
chodźmy – mruknąłem niechętnie, przenosząc spojrzenie na Namjoo.
O ile jeszcze godzinę temu
chciałem za wszelką cenę wrócić wcześniej do domu, tak w tamtym momencie
oddałbym wszystko – prócz nowych butów oczywiście – żeby móc jeszcze zostać w
wesołym miasteczku.
- Możesz tutaj na mnie poczekać?
– wypaliłem nagle, nie do końca wiedząc, co robię. – Odprowadzę Youngjae do
domu i zaraz tutaj wrócę – dodałem, wpatrując się uważnie w Namjoo, która po
chwili zastanowienia kiwnęła głową na zgodę. Szybko odwiązałem sznureczek z
balonem i podałem go dziewczynie. – Łatwiej cię znajdę – wyjaśniłem, a potem
pociągnąłem Youngjae za rękę w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć
się w domu.
Po drodze modliłem się, żeby
rodzice wrócili już ze spotkania, bo inaczej nici z powrotu do wesołego
miasteczka. Sąsiadki nie były zbyt miłe, więc nie mógłbym żadnej poprosić o
przypilnowanie Youngjae.
- Wróciliśmy! – krzyknąłem,
przekraczając próg domu. Słysząc dobiegające z salonu odgłosy rozmowy,
odetchnąłem z ulgą i zaprowadziłem tam wciąż umorusanego ketchupem Youngjae. –
Wracam do wesołego miasteczka.
- A obiad? – zapytała mama, tym
samym zatrzymując mnie w połowie drogi do drzwi. – Nie zjesz z nami?
- Nie, potem sobie odgrzeję.
- Od kiedy ty tak chętnie
chodzisz do wesołego miasteczka? – odezwał się tata, patrząc na mnie
podejrzliwie.
- Odkąd poznał tam Namjoo –
odpowiedział za mnie Youngjae, a rodzice zaczęli się śmiać.
Wywróciłem teatralnie oczami i
bez słowa wyszedłem z domu, chcąc oszczędzić sobie wysłuchiwania żartów taty na
temat mojego randkowania. W Los Angeles może nie przyciągałem dziewczyn niczym
magnes, ale też nie mogłem narzekać na brak powodzenia. Byłem dość popularny w
szkole, co wynikało zapewne z tego, że wyróżniałem się na tle innych uczniów i
dodatkowo byłem jedynym chłopakiem, który uczył się akrobatyki. Często pomagałem
szkolnym cheerleaderkom wymyślać nowe choreografie, a parę razy nawet
wystąpiłem z nimi podczas meczów koszykówki, oczywiście bez wymachiwania
pomponami. Tego bym nigdy nie zrobił. Moją rolą było wykonywanie najbardziej
skomplikowanych elementów układu tanecznego. Dzięki temu z każdym kolejnym
meczem i występem zyskiwałem na popularności. Potem należałem do tak zwanej
„złotej elity”, co w sumie nie przynosiło żadnych korzyści i równie dobrze
mogłoby tego w ogóle nie być, ale wiadomo, że Amerykanie lubią tego typu
sprawy.
Będąc już na miejscu, zdałem
sobie sprawę, że postąpiłem bardzo głupio, dając Namjoo różowy balon, ponieważ
nie tylko Youngjae zechciał taki mieć. W powietrzu unosiło się pełno balonów w
tym kolorze, a ja nie miałem pojęcia, jak mam znaleźć ten odpowiedni. Wcale bym
się też nie zdziwił, gdyby Namjoo odpuściła sobie czekanie na mnie i poszła z
bratem do domu.
Nie zamierzałem się jednak
poddawać i co chwilę wskakiwałem na ławki, chcąc dojrzeć w tłumie ludzi
brunetkę. Musiałem wyglądać naprawdę głupio, gdyż mijający mnie ludzie dziwnie
mi się przyglądali, zapewne domyślając się, że kogoś zgubiłem. Ja jednak nie
zwracałem na nich uwagi, wciąż szukając Namjoo. Postanowiłem wrócić do miejsca,
w którym wcześniej się rozstaliśmy, ale tam także jej nie było.
Już naprawdę zaczynało mi
brakować pomysłów na to, gdzie mogła pójść dziewczyna. Zrezygnowany usiadłem na
wysokim stołku przy wolnym stoliku i oparłem głowę na dłoni. Byłem zmęczony.
Nie dość, że przez kilka godzin uganiałem się za nadpobudliwym bratem, to teraz
musiałem znów biegać w poszukiwaniu Namjoo. Gdyby między nami nie zaiskrzyło, a
ja nie czułbym tego dziwnego czegoś, już
dawno bym odpuścił i wrócił do domu. Nie chciałem jednak rezygnować, mając
nadzieję, że ta znajomość pewnego dnia przemieni się w coś poważniejszego.
W pewnym momencie jakiś
wewnętrzny głos kazał mi unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Gdy to zrobiłem,
zobaczyłem wyłaniający się spomiędzy głów ludzi różowy balon. Przez chwilę
przyglądałem mu się uważnie, zastanawiając się czy to jest właśnie ten sam
balon, który podarowałem Namjoo. W końcu tłum ludzi nieco się przerzedził, a
mym oczom ukazała się siedząca na ławce czarnowłosa dziewczyna. Szybko
zeskoczyłem z krzesła i wpadając co chwilę na mijane osoby, podbiegłem do
Namjoo.
- W końcu cię znalazłem! –
powiedziałem zdyszany i jednocześnie niesamowicie szczęśliwy, że udało mi się
odnaleźć moją zgubę.
Namjoo jedynie uśmiechnęła się do
mnie i dłonią poklepała miejsce obok siebie.
Te urodziny były jednymi z
najlepszych w moim życiu i właśnie wtedy uwierzyłem w to, że wypowiedziane przy
zdmuchiwaniu świeczek życzenie może się spełnić.
Po prostu trzeba w to wierzyć.
też bym chciała, żeby ktoś kiedyś przyszedł do mnie z tortem z samego rana :D ostatni tort miałam na 18stce i nawet nie pamiętam życzenia przy zdmuchiwaniu świeczek xd
OdpowiedzUsuńMarkowi się poszczęściło w te urodziny, dostał prezent o jakim marzył, wygrał miśka bratu (też bym chciała takiego wielkiego misia *.*) i poznał dziewczynę, która mu się spodobała ^^ ale za to namęczył się przy pilnowaniu Youngjae, a pilnowanie takich nadpobudliwych dzieci jest strasznie męczące, coś o tym wiem xd mimo że lubię mojego siostrzeńca i siostrzenicę to po kilku godzinach pod rząd z nimi nie mam sił na nic :D
przyjemnie się czytało, ale tak szybko się skończyło :c czekam aż zaczniesz (mam nadzieję, że to nastąpi) publikować coś dłuższego :3
Wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale szkoła i inne rzeczy zwaliły mi się na głowę. Poza tym nie jestem tak bardzo z GOT7 (w sumie to ich w ogóle nie znam), ale przeczytałam. I powiem szczerze, że naprawdę mi się podobało. Nie ogarniam, który to, ale jest spoko! Wybacz za zwłokę, ale brak czasu ;__;.Czekam na kolejne Twoje dzieła! Pozdrawiam – Miś Yogi
OdpowiedzUsuńŚwietny one shot, taki lekki i przyjemny, czytało się naprawdę przyjemnie - lubię jednoczęściówki, które nie wymagają ode mnie nie wiadomo jak wiele wysiłku, żeby nadążyć za akcją, a jednocześnie ładnie wszystko przedstawiają, dzięki czemu mogę do woli sobie wyobrażać każdą pojedynczą rzecz. Niby nic wielkiego, po prostu relacja z niepozornych urodzin Marka, które w sumie okazały się dość niezwykłe. Nie tyle dlatego, że rodzice choć raz kupili mu trafiony prezent, grunt że się okazało, że bieganie za młodszym bratem (który chyba faktycznie ma ADHD XD) skutkowało nawiązaniem interesującej znajomości z Namjoo. To pokazuje, że czasem normalny, może nawet nieco ponury dzień może się zmienić w coś zupełnie odwrotnego :)
OdpowiedzUsuńKocham Kocham Kocham <<33
OdpowiedzUsuńTrochę mi się przejadły już Twoje opowiadania i dosyć dawno przestałam je czytać. Nigdy jeszcze żadnego nie skomentowałam, ale zauważyłam, że większość postaci ma taki sam przerysowany charakter, często dość mdły. Piszesz bardzo dobrze, błędów nie ma i tak dalej, jednak, moim zdaniem powinnaś tym opowiadaniom dodać więcej iskry. Nie obraź się o tę dość ostrą opinię, aczkolwiek masz potencjał, ponieważ piszesz od dawna i wiem o tym, toteż nie marnuj go.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Przyjemnie się czytało. Urodziny Mark'a były udane, gdyż dostał wymarzone buty i poznał dziewczynę, która mu się spodobała. Wypad do miasteczka z młodszym bratem przyniósł mu szczęście. Mimo, że z początku nie był taki chętny, a młody dał mu popalić, to później z chęcią tam wrócił ^^ Haha brat Namjoo faktycznie nadopiekuńczy wobec siostry, ale to w końcu starszy brat i musi mieć oko, gdy kręcą się przy niej jacyś chłopacy ;D Świetny shot, Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńJeejj uwielbiam każde opowiadanie Twojego autorstwa <3
OdpowiedzUsuńMark dostał swoje wymarzone buciki i uśmiechnęłam się z rozbawieniem, gdy zaczął się z nich cieszyć, ale mam wrażenie, że to bardziej jego młodszy brat był traktowany, jakby to było jego święto. Nie spodobało mi się, że w dniu urodzin Marka jego rodzice gdzieś sobie idą, a on ma zbawiać brata w wesołym miasteczku. Gdyby nie spotkanie tej uroczej dziewczyny, pomyślałabym, że Mark został perfidnie wykorzystany. Mógł przecież robić tyle innych rzeczy!
OdpowiedzUsuńNamjoo ma niezłego brata. Wiem, coś o tym, bo mój też traktuje mnie, jakbym wciąż nie mogła oglądać nagich scen w filmach i wychodzić gdzieś wieczorami. Strasznie irytujące!
Świetny oneshot. Skoro nie wracasz do pełnego pisania, mam nadzieje, że chociaż na takie oneshoty możemy tutaj liczyć.
Pozdrawiam ciepło <3
Całkiem przyjemna ta notka. Jej, współczuję takiego braciszka, męczące dziecko, zresztą każde dziecko jest męczące, hehehe. Że też on dał się wrobić w to wesołe miasteczko. Ja bym się załamała, jakbym była na jego miejscu i pewnie wymyśliłabym coś, żeby tylko nie iść. No, ale jak widać jemu to akurat na dobre wyszło, bo poznał tam dziewczynę. ;d Brat tej dziewczyny mnie rozwalił, hahaha... Dobrze, że swoim gadaniem nie odstraszył Marka. ;d Współczuję, bo z takim nadopiekuńczym bratem musi być ciężko. ;p
OdpowiedzUsuń