czwartek, 4 września 2014

Pink Balloon




Tytuł: Pink Balloon
Bohaterowie: Mark (GOT7), Namjoo (postać wymyślona)
Rodzaj: fluff, romans
Uwagi: Oneshot z okazji urodzin Marka.


Słysząc dobiegające zza drzwi odgłosy rozmowy między rodzicami, rozespanymi oczami spojrzałem na stojący na szafce obok łóżka budzik i głośno westchnąłem. Dochodziła dopiero ósma, w dodatku była sobota i kiedy nareszcie mogłem odespać minione dni spędzone w większości w szkole, rodzicom zachciało się urządzać pogawędki tuż pod drzwiami mojego pokoju.
Wiedząc doskonale, że już i tak nie uda mi się zasnąć, podniosłem się do pozycji siedzącej i odrzuciłem na bok kołdrę. Dobrze, że chociaż pogoda tego dnia dopisywała i w końcu przestało padać. Co prawda nie miałem żadnych planów i jak zwykle będę siedział w domu, jednak miałem już dość deszczu i cieszyłem się, że nareszcie słońce wyjrzało zza chmur.
Przeciągnąłem się mocno z zamiarem wstania z łóżka, gdy wtem drzwi mojego pokoju otworzyły się na oścież, a do środka weszli rodzice oraz mój młodszy brat, który niósł w rączkach tacę z tortem. Zdezorientowany spojrzałem na powbijane do ciasta świeczki, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że w tym dniu są moje urodziny. Kiedy rodzice przestali śpiewać, mały Youngjae podszedł do łóżka i trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami podsunął mi pod nos tacę z tortem.
- Wszystkiego najlepszego, hyung ­– powiedział i uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym braki w uzębieniu.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki – dodała mama, która wyglądała, jakby zaraz się miała rozpłakać.
Spojrzałem na tort, powbijane do niego świeczki i nagle dotarło do mnie, że nie mam żadnego życzenia. Nie wierzyłem, by ono i tak miało się kiedykolwiek spełnić, jednak taka była tradycja i na szybko musiałem coś wymyślić, byleby tylko zdmuchnięcie świeczek nie poszło na marne.
Po wypowiedzeniu w myślach błahego życzenia, zdmuchnąłem świeczki i zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową z rozbawieniem. I tak nigdy się nie spełni, więc po co w ogóle się tak wysilałem?
- Ogarnij się trochę i zejdź na dół – powiedziała mama, zabierając od Youngjae tort, by ten przypadkiem się z nim nie wywrócił na schodach, co byłoby bardzo możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że bywał on strasznym niedorajdą.
Zdążyłem jedynie porwać z tortu ozdobnego kwiatka z cukru, a potem mama czym prędzej wyszła z nim z pokoju, jakby bojąc się, że gotów jestem zjeść go sam. Kiedy wszyscy opuścili sypialnię, nareszcie mogłem wstać z łóżka. Zrobiłem to bardzo niechętnie, ponieważ wciąż nie miałem żadnych planów na spędzenie tego pięknego dnia i wiedziałem, że ostatecznie skończę z rodzicami w salonie, oglądając jakieś głupie komedie romantyczne, na których punkcie mama miała bzika i zawsze nas nimi torturowała. Potem zalewała się rzewnymi łzami, a ja z tatą musieliśmy ją pocieszać i tłumaczyć po kilkaset razy, że to tylko film. Zawsze jednak wszystko dobrze się kończyło i bohaterowie żyli długo i szczęśliwie – w przeciwieństwie do mnie i taty, który i tak zasypiał w połowie filmu i nie wiedział, co się dzieje.
Najchętniej ten dzień spędziłbym poza domem w towarzystwie moich przyjaciół, jednak na moje nieszczęście nie miałem ich. Wciąż czułem się dziwnie w nowej szkole i chociaż od przeprowadzki do Seulu minęło już trochę czasu, to nie umiałem zaaklimatyzować się wśród nowych kolegów i koleżanek. Co prawda nawiązałem parę znajomości w klasie, co zrobiłem głównie dlatego, żeby mieć się do kogo odezwać i ewentualnie o coś zapytać w razie wątpliwości. Wiedziałem jednak, że nie wyniknie z tego nic większego od koleżeńskich relacji. Nie lubiłem tych ludzi i ciągle odnosiłem wrażenie, że oni też nie pałają do mnie sympatią, co pewnie wynikało z tego, że nie należałem do zbyt rozmownych osób i ciężko było przebić się przez mury, którymi odgradzałem się od reszty świata.
- Mam nadzieję, że prezent ci się spodoba – powiedziała mama, gdy nareszcie zszedłem na dół do kuchni, gdzie rodzice i brat czekali na mnie ze śniadaniem i oczywiście tortem.
Uśmiechnąłem się do mamy, odbierając od niej zapakowany w kolorowy papier karton. Byłem ciekaw, co rodzice mi kupili, gdyż zwykle nie trafiali z prezentami. Zawsze prosiłem ich, żeby dawali mi pieniądze na urodziny, a ja sam sobie coś kupię, jednak tata upierał się, że koperta z banknotami to żaden prezent i na siłę wybierali podarunki.
Zdarłem z kartonu papier i otworzyłem szeroko oczy na widok widniejącego na wieku logo jednej z moich ulubionych firm obuwniczych. Czyżby rodzice w końcu trafili z prezentem i kupili mi moje wymarzone buty?
Powoli otworzyłem pudełko i wstrzymałem oddech, nie chcąc zacząć krzyczeć ze szczęścia. Mimo starań wydałem z siebie żałosne jęknięcie i niczym największy i zarazem najdelikatniejszy skarb na tym świecie wyjąłem z pudełka jeden but, dokładnie przyglądając mu się z każdej strony.
- Ostatnio mówiłeś, że chciałbyś nowe buty, a mama widziała, jak oglądałeś ten model w internecie, więc doszliśmy do wniosku, że kupimy ci je – wyjaśnił tata, patrząc na mnie z rozbawieniem. – Podobają ci się?
- Są idealne – westchnąłem rozczulony, wpatrując się w obuwie. Przejechałem opuszkami palców po skórzanym materiale i aż wzdrygnąłem się z tej ekscytacji. – Dzięki – dodałem i przytuliłem mamę, a potem tatę, którzy ledwo powstrzymywali śmiech, widząc moje zachowanie.
- A to prezent ode mnie – powiedział Youngjae, podając mi krzywo złożoną kartkę z kolorowym malunkiem na przedzie. Musiałem się dokładnie temu przyjrzeć, by rozpoznać tam naszą czteroosobową rodzinę. – Podoba ci się?
- Oczywiście – rzuciłem wesoło, nie chcąc robić bratu przykrości. Doskonale wiedziałem, jak wiele wysiłku musiał włożyć w zrobienie tej laurki. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i poczochrałem mu włosy, na co on zrobił niezadowoloną minę, zaraz uciekając przed moją ręką. – Jemy tort? – zapytałem podekscytowany, zacierając dłonie na widok pięknie prezentującego się ciasta.
- Najpierw śniadanie. Tort zjemy później. – Mama posłała nam wymowne spojrzenia i zabrała ze stołu tort, nie chcąc, żeby nas kusił.
Na nic zdały się nasze prośby i groźby – mama była nieustępliwa i zamiast ciasta dostaliśmy po misce płatków śniadaniowych z mlekiem. Widać było, że wciąż nie mogła pozbyć się nawyków z Ameryki i nadal podawała nam na śniadania płatki, smażyła naleśniki albo robiła jajecznicę na bekonie z tostami. Mi to odpowiadało, bo jakoś nie mogłem przyzwyczaić się do ogromnych ilości ryżu, które pochłaniali moi koledzy z klasy. Mnie mdliło na sam widok, ale musiałem przyznać, że z dodatkiem marynowanych warzyw czy mięsa nie smakował on najgorzej.
Kiedy przeprowadziliśmy się do Seulu, przez pierwsze tygodnie tata dwa razy w tygodniu zabierał nas wszystkich do najlepszych restauracji, żebyśmy mogli poznać typową koreańską kuchnię. Wiadomo, że jedne dania smakowały lepiej, inne gorzej, ale ogólnie nie mogłem narzekać na takie jedzenie. W końcu przestałem tęsknić za pizzą czy hamburgerami, którymi w Los Angeles uwielbiałem się zajadać. Często po lekcjach szedłem z przyjaciółmi do pobliskiego baru, gdzie serwowano najlepsze hamburgery na całym wybrzeżu. Mama zawsze się na mnie wściekała, że zamiast zjeść porządny i zdrowy posiłek w domu, to faszeruję się takim świństwem, ale złość jej mijała, gdy pokornie zjadałem swoją porcję brokułów.
- Jakie masz plany na dzisiaj? – zapytała mama, choć doskonale wiedziała, że takowych w ogóle nie posiadam. Kiedy posłałem jej groźne spojrzenie, uśmiechnęła się promiennie i ochoczo klasnęła w dłonie. – Może przejdziesz się z Youngjae do wesołego miasteczka? – zaproponowała, a mnie od razu odechciało się jeść.
Nie żebym nie lubił wesołych miasteczek. Nie żebym nie lubił swojego brata, ale po połączeniu ze sobą tych dwóch elementów z pewnością nie otrzyma się nic dobrego. Youngjae był wyjątkowo żywiołowym dzieckiem i wszędzie go było pełno. Rodzice często mieli problemy z upilnowaniem go w domu, a co dopiero  w wesołym miasteczku. W dodatku wyglądało na to, że rodzice już mieli swoje plany i teraz tylko szukali kozła ofiarnego, który zajmie się Youngjae.
- Tak! Hyung, chodźmy do wesołego miasteczka! – powiedział brat, tuląc się do mojego ramienia.
Wyglądał naprawdę słodko, kiedy używał swojego aegyo, ale ja doskonale wiedziałem, że ten mały nicpoń wcale taki uroczy nie jest. Znałem go aż za dobrze, żeby się na to nabrać. Youngjae potrafił nieźle zaleźć za skórę i tak uprzykrzyć życie, że momentalnie miało się go dość.
Wiedziałem jednak, że ani on, ani rodzice mi nie odpuszczą, dlatego dla świętego spokoju kiwnąłem głową, od razu żałując podjętej decyzji.

*

Kompletnie nie nadążałem za biegającym dookoła Youngjae. Wszędzie go było pełno i powoli traciłem nadzieję w to, że ten dzień może się dobrze skończyć. Młodszy brat wcale nie ułatwiał mi pilnowania siebie i nie zdziwiłbym się, gdyby robił to wszystko na złość. Taki dodatkowy prezent urodzinowy.
Jedynym plusem tego wyjścia było to, że nie musiałem znów siedzieć w domu i mogłem wypróbować nowe adidasy. Byłem z nich tak dumny, że prawie unosiłem się w powietrzu, niczym nadmuchany helem…
- Kup mi balona! – krzyknął zdyszany Youngjae, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę odpowiedniego stoiska. – Chcę ten!
- Różowy? – Spojrzałem uważnie na chłopca, który w odpowiedzi kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. – Niech ci będzie – westchnąłem i dałem sprzedawcy odpowiednią sumę pieniędzy, a potem odebrałem od niego wybrany przez Youngjae balon. – Może usiądziemy na chwilę i odpoczniemy? – zaproponowałem, rozglądając się za jakąkolwiek budką, gdzie moglibyśmy kupić coś do jedzenia.
Postanowiłem przekupić tego smyka watą cukrową, wiedząc doskonale, że słodyczy to on nigdy nie ma dość. Kiedy w końcu usiedliśmy na pobliskiej ławce, poczułem niesamowitą ulgę w nogach. Youngjae zajadał się niebieską watą cukrową, a ja mogłem choć na chwilę odpocząć. Miałem dość łażenia po wesołym miasteczku. Miałem dość tego hałasu i ciągłych pisków małych dzieci. Przede wszystkim miałem dość ubrudzonego niebieską mazią Youngjae, który zaczął się niebezpiecznie do mnie zbliżać, jakby chcąc wytrzeć twarz w moją jasną koszulkę.
W porę odskoczyłem od brata i z tylnej kieszeni spodni wyjąłem paczkę chusteczek. Szybko doprowadziłem Youngjae do względnego porządku i ten niczym wystrzelony z procy pognał ku karuzelom.
- Yien-hyung, chodź! – zawołał za mną chłopiec, a ja szybko do niego podbiegłem, by nigdzie go nie stracić. Jeszcze tego by brakowało, żebym zgubił własnego brata i to w dniu moich urodzin. – Chcę na karuzelę!
- A nie wolisz czegoś mniej… zakręconego? – zapytałem, bojąc się, że po zjedzeniu tak sporej ilości waty cukrowej pod wpływem kręcenia się na karuzeli zrobi mu się niedobrze. – Może pójdziemy na strzelnicę i zdobędę dla ciebie miśka?
- Nie umiesz strzelać – stwierdził, wzruszając obojętnie ramionami.
Słysząc czyjś śmiech, obejrzałem się za siebie i zatrzymałem wzrok na stojącej tuż za mną niewysokiej brunetce. Najwidoczniej uwaga Youngjae niesamowicie ją rozbawiła, bo wciąż ledwo powstrzymywała się przed zaśmianiem się.
- Hyung, chcę na karuzelę! – zawył zrozpaczony chłopiec, ciągnąc mnie z całych sił za rękę.
Byłem tak bardzo zafascynowany nieznajomą brunetką, że w ogóle nie reagowałem na prośby brata. Dopiero kiedy ten kopnął mnie z całych sił w piszczel, wróciłem z powrotem na ziemię, w ostatniej chwili powstrzymując się przed uderzeniem brata z otwartej dłoni w tył głowy, jak to miałem w zwyczaju robić, gdy był wyjątkowo irytujący.
- Masz i idź kupić sobie bilet – powiedziałem przez zaciśnięte zęby, wciskając bratu do ręki banknot.
Youngjae wrzasnął coś niezrozumiałego, oddał mi różowy balon, a potem pognał w stronę kas, żeby kupić bilet na karuzelę. Odetchnąłem z ulgą i ponownie obejrzałem się za siebie, jednak nie dostrzegłem już ślicznej brunetki. Dane mi było jedynie zobaczyć jej plecy, gdy odchodziła w stronę stoiska z jakimś jedzeniem. Miałem ochotę za nią pobiec i chociaż zapytać, jak ma na imię, ale odpuściłem, gdyż musiałem przypilnować Youngjae, by nic sobie nie zrobił w drodze na karuzelę.
Do tego ten przeklęty balon!
Widząc wdrapującego się na krzesełko Youngjae, oparłem się przedramionami o balustradę oddzielającą mnie od karuzeli i znudzonym wzrokiem śledziłem poczynania mojego brata. Czasami naprawdę zastanawiałem się, czy on przypadkiem nie cierpi na ADHD, gdyż był niesamowicie nadpobudliwy i nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu przez dłuższą chwilę. Oczywiście rodzice nie widzieli w tym nic dziwnego i tłumaczyli to tym, że jest młody i musi jakoś pozbyć się nadmiaru energii. Ja wiedziałem swoje, jednak starszych się nie przegada.
Po kilkuminutowej przejażdżce na karuzeli, Youngjae podbiegł do mnie i zaraz pociągnął w stronę stoisk z zabawkami. Byłem ciekaw, kiedy ten malec się zmęczy i nareszcie zechce usiąść na dłużej niż kilka minut.
- Ustrzel dla mnie tego miśka! – powiedział, pokazując wybraną przez siebie zabawkę.
Nie miałem ochoty na wygłupy, ale wolałem to niż bieganie tam i z powrotem za Youngjae. Podałem właścicielowi stoiska pieniądze i wziąłem do ręki piłkę tenisową. Nie byłem zbyt dobrym strzelcem, jednak mimo wszystko chciałem spróbować ustrzelić dla brata maskotkę.
Już miałem rzucić piłką w ustawione w piramidę puste puszki, gdy nagle kątem oka dostrzegłem stojącą niedaleko nas brunetkę, którą spotkałem kilkanaście minut wcześniej w kolejce do karuzeli. Od niechcenia cisnąłem piłką przed siebie i o dziwo zbiłem puszki, tym samym wygrywając maskotkę dla Youngjae. Młody pisnął głośno ze szczęścia i odebrał od starszego mężczyzny wielkiego miśka. Ja natomiast wpatrywałem się w brunetkę, która po chwili zerknęła w moją stronę, lekko się przy tym uśmiechając.
- Chodź – rzuciłem do brata, łapiąc go za rękę.
- Hyung, chcę jeść! – krzyknął płaczliwym głosem, zapierając się z całych sił.
- Dobrze, zaraz ci coś kupię, ale teraz współpracuj ze mną, dobrze? – poprosiłem, patrząc niemalże błagalnym wzrokiem na malca, który zrobił zamyśloną minę, dając mi tym samym znak, że nie da się tak łatwo przekonać. – Kupię ci do jedzenia co tylko będziesz chciał.
- Naprawdę? – Youngjae otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i po chwili uśmiechnął się pod nosem, co nie zwiastowało nic dobrego. – Zgoda!
Odetchnąłem z ulgą i trzymając brata mocno za rękę, pociągnąłem go w stronę budki, przy której stała brunetka. Nie sposób było mnie nie zauważyć, zwłaszcza że wciąż trzymałem w dłoni różowego balona, a pod pachą miałem ogromnego miśka, który chyba był większy od Youngjae.
- Cześć, znów się spotykamy – powiedziałem, starając się zapanować nad drżącym z podekscytowania głosem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i spojrzała na kręcącego się Youngjae, który zapewne nie mógł się doczekać, aż kupię mu coś do jedzenia. – Jestem Mark – dodałem i wyciągnąłem do dziewczyny rękę, do której przywiązałem wcześniej różową wstążkę od balona.
- Yien! – poprawił mnie Youngjae, który chyba jako jedyny z całej rodziny wciąż tak do mnie mówił. – Jesteś Yien, hyung!
- To w końcu Mark czy Yien? – zapytała zdezorientowana brunetka, ściskając moją dłoń i patrząc przy tym na mnie podejrzliwie.
- Mark to moje amerykańskie imię – wyjaśniłem, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, jak bardzo żałośnie musiało to zabrzmieć.
- Uu, pan z Ameryki? – zaśmiała się dziewczyna, przechylając lekko głowę. Zmrużyła zabawnie oczy, nie spuszczając ze mnie swojego przenikliwego wzroku. – Każdą dziewczynę podrywasz na takie teksty?
- Hyung, jestem głodny – wtrącił znudzony Youngjae, przebierając nogami w miejscu.
- Nie. Nie podrywam dziewczyn na takie teksty – odpowiedziałem, próbując ignorować brata, co było dość trudne, biorąc pod uwagę fakt, że ten ciągnął mnie mocno za rękę i wrzeszczał, że jest głodny.
- Chyba powinieneś kupić mu coś do jedzenia – zauważyła dziewczyna i kucnęła przed moim bratem, który był bliski płaczu. – Cześć, kolego, jak masz na imię?
- Youngjae – mruknął lekko zawstydzony i potarł dłonią zmęczone oczy. – Hyung, kup mi pizzę – poprosił, wlepiając we mnie wzrok.
- W porządku – zgodziłem się i kiwnąłem głową. – Dołączysz do nas czy już totalnie się do mnie zraziłaś? – zwróciłem się do dziewczyny, która w odpowiedzi zaśmiała się cicho i wskazała dłonią znajdujący się niedaleko nas punkt, gdzie sprzedawali pizzę.
Posadziłem Youngjae na wysokim krześle przy czteroosobowym stoliku, a sam poszedłem zamówić jedzenie. Wybrałem ulubioną pizzę brata, bo w końcu to on był najbardziej głodny. Mi wystarczył sam fakt, że brunetka zgodziła się z nami pójść, mimo że na pewno nie zrobiłem na niej dobrego pierwszego wrażenia.
- Nie powiedziałaś, jak masz na imię – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia, chcąc w końcu przerwać tę nieznośną ciszę.
- Nie zapytałeś – rzuciła, wytykając mi język. Zaraz jednak wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jestem Namjoo. A do ciebie jak mam w końcu mówić?
- Wolę Mark. Tylko Youngjae mówi do mnie Yien.
Namjoo kiwnęła głową i rozejrzała się dookoła siebie, nagle zastygając w bezruchu. Spojrzałem na nią uważnie, nie bardzo rozumiejąc jej dziwne zachowanie. Kiedy kelner przyniósł zamówioną pizzę, oderwałem kawałek i podałem go Youngjae, który oczywiście po kilku sekundach był już cały umazany ketchupem. Jakże by inaczej.
- O nie – szepnęła wyraźnie załamana Namjoo, biorąc szybko do ręki kartę menu, którą zasłoniła twarz.
- Namjoo! – wrzasnął jakiś chłopak, podbiegając do naszego stolika. Nie robiąc sobie nic z faktu, że siedziałem przy nim z Youngjae, brunet objął od tyłu dziewczynę i poczochrał jej idealnie ułożone włosy. – Wszędzie cię szukałem – powiedział i uśmiechnął się szeroko. – Ale widzę, że dajesz sobie świetnie radę – dodał, dopiero wtedy mnie zauważając.
- Eish – syknęła Namjoo, poprawiając rozwaloną fryzurę. – Jesteś kretynem, Jackson – wymruczała pod nosem, siłując się z poplątanymi włosami.
- Nie przedstawisz nas sobie? – zapytał chłopak, lustrując mnie bacznym spojrzeniem.
Jeszcze tego mi brakowało, żebym wpakował się w jakąś bójkę z zazdrosnym chłopakiem dopiero co poznanej przeze mnie dziewczyny.
- To są Mark i Youngjae – powiedziała brunetka, posyłając mi delikatny uśmiech, co oczywiście nie umknęło jej towarzyszowi. – A to jest Jackson, mój nieznośny, starszy brat – dokończyła, a mi momentalnie spadł kamień z serca. To był tylko jej brat. Nie chłopak, narzeczony czy mąż, ale brat. – Jeszcze coś? Przeszkadzasz nam.
- Ciekawe w czym – prychnął Jackson, nie przestając się na mnie patrzyć w ten podejrzliwy sposób. Pewnie na jego miejscu zachowywałbym się tak samo, gdybym zobaczył młodszą siostrę z jakimś chłopakiem, dlatego nie zamierzałem się odzywać. – Dobra, idę, ale będę miał was na oku – powiedział poważnym tonem, robiąc przy tym dziwny gest ręką.
Kiedy odszedł, zawstydzona Namjoo ukryła twarz w dłoniach i zaczęła wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki, zapewne nie mogąc pogodzić się z faktem, że starszy brat narobił jej takiego obciachu.
- Przepraszam cię za niego – powiedziała po chwili, gdy już trochę się uspokoiła. – Jest strasznie przeczulony na moim punkcie i zawsze się tak zachowuje, gdy jestem z jakimś chłopakiem. Gdyby mógł, pewnie zamknąłby mnie w piwnicy – dodała i zaśmiała się nerwowo.
- Nic dziwnego skoro jest twoim starszym bratem. – Uśmiechnąłem się pogodnie i spojrzałem na Youngjae, który był już cały wysmarowany ketchupem. Załamany uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło i szybko zacząłem ścierać sos serwetkami. – Mama mnie zabije. Ubrudziłeś nową koszulkę.
- Chcę wracać do domu – stwierdził, próbując zeskoczyć z krzesła. Z moją pomocą wylądował bezpiecznie na ziemi, a potem popatrzył na mnie uważnie. – Chodźmy!
- Nie chcesz jeszcze zostać? – spytałem z nadzieją, choć doskonale wiedziałem, że po kilku godzinach łażenia po wesołym miasteczku Youngjae na pewno musiał być już zmęczony. – Okay, chodźmy – mruknąłem niechętnie, przenosząc spojrzenie na Namjoo.
O ile jeszcze godzinę temu chciałem za wszelką cenę wrócić wcześniej do domu, tak w tamtym momencie oddałbym wszystko – prócz nowych butów oczywiście – żeby móc jeszcze zostać w wesołym miasteczku.
- Możesz tutaj na mnie poczekać? – wypaliłem nagle, nie do końca wiedząc, co robię. – Odprowadzę Youngjae do domu i zaraz tutaj wrócę – dodałem, wpatrując się uważnie w Namjoo, która po chwili zastanowienia kiwnęła głową na zgodę. Szybko odwiązałem sznureczek z balonem i podałem go dziewczynie. – Łatwiej cię znajdę – wyjaśniłem, a potem pociągnąłem Youngjae za rękę w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
Po drodze modliłem się, żeby rodzice wrócili już ze spotkania, bo inaczej nici z powrotu do wesołego miasteczka. Sąsiadki nie były zbyt miłe, więc nie mógłbym żadnej poprosić o przypilnowanie Youngjae.
- Wróciliśmy! – krzyknąłem, przekraczając próg domu. Słysząc dobiegające z salonu odgłosy rozmowy, odetchnąłem z ulgą i zaprowadziłem tam wciąż umorusanego ketchupem Youngjae. – Wracam do wesołego miasteczka.
- A obiad? – zapytała mama, tym samym zatrzymując mnie w połowie drogi do drzwi. – Nie zjesz z nami?
- Nie, potem sobie odgrzeję.
- Od kiedy ty tak chętnie chodzisz do wesołego miasteczka? – odezwał się tata, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Odkąd poznał tam Namjoo – odpowiedział za mnie Youngjae, a rodzice zaczęli się śmiać.
Wywróciłem teatralnie oczami i bez słowa wyszedłem z domu, chcąc oszczędzić sobie wysłuchiwania żartów taty na temat mojego randkowania. W Los Angeles może nie przyciągałem dziewczyn niczym magnes, ale też nie mogłem narzekać na brak powodzenia. Byłem dość popularny w szkole, co wynikało zapewne z tego, że wyróżniałem się na tle innych uczniów i dodatkowo byłem jedynym chłopakiem, który uczył się akrobatyki. Często pomagałem szkolnym cheerleaderkom wymyślać nowe choreografie, a parę razy nawet wystąpiłem z nimi podczas meczów koszykówki, oczywiście bez wymachiwania pomponami. Tego bym nigdy nie zrobił. Moją rolą było wykonywanie najbardziej skomplikowanych elementów układu tanecznego. Dzięki temu z każdym kolejnym meczem i występem zyskiwałem na popularności. Potem należałem do tak zwanej „złotej elity”, co w sumie nie przynosiło żadnych korzyści i równie dobrze mogłoby tego w ogóle nie być, ale wiadomo, że Amerykanie lubią tego typu sprawy.
Będąc już na miejscu, zdałem sobie sprawę, że postąpiłem bardzo głupio, dając Namjoo różowy balon, ponieważ nie tylko Youngjae zechciał taki mieć. W powietrzu unosiło się pełno balonów w tym kolorze, a ja nie miałem pojęcia, jak mam znaleźć ten odpowiedni. Wcale bym się też nie zdziwił, gdyby Namjoo odpuściła sobie czekanie na mnie i poszła z bratem do domu.
Nie zamierzałem się jednak poddawać i co chwilę wskakiwałem na ławki, chcąc dojrzeć w tłumie ludzi brunetkę. Musiałem wyglądać naprawdę głupio, gdyż mijający mnie ludzie dziwnie mi się przyglądali, zapewne domyślając się, że kogoś zgubiłem. Ja jednak nie zwracałem na nich uwagi, wciąż szukając Namjoo. Postanowiłem wrócić do miejsca, w którym wcześniej się rozstaliśmy, ale tam także jej nie było.
Już naprawdę zaczynało mi brakować pomysłów na to, gdzie mogła pójść dziewczyna. Zrezygnowany usiadłem na wysokim stołku przy wolnym stoliku i oparłem głowę na dłoni. Byłem zmęczony. Nie dość, że przez kilka godzin uganiałem się za nadpobudliwym bratem, to teraz musiałem znów biegać w poszukiwaniu Namjoo. Gdyby między nami nie zaiskrzyło, a ja nie czułbym tego dziwnego czegoś, już dawno bym odpuścił i wrócił do domu. Nie chciałem jednak rezygnować, mając nadzieję, że ta znajomość pewnego dnia przemieni się w coś poważniejszego.
W pewnym momencie jakiś wewnętrzny głos kazał mi unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Gdy to zrobiłem, zobaczyłem wyłaniający się spomiędzy głów ludzi różowy balon. Przez chwilę przyglądałem mu się uważnie, zastanawiając się czy to jest właśnie ten sam balon, który podarowałem Namjoo. W końcu tłum ludzi nieco się przerzedził, a mym oczom ukazała się siedząca na ławce czarnowłosa dziewczyna. Szybko zeskoczyłem z krzesła i wpadając co chwilę na mijane osoby, podbiegłem do Namjoo.
- W końcu cię znalazłem! – powiedziałem zdyszany i jednocześnie niesamowicie szczęśliwy, że udało mi się odnaleźć moją zgubę.
Namjoo jedynie uśmiechnęła się do mnie i dłonią poklepała miejsce obok siebie.
Te urodziny były jednymi z najlepszych w moim życiu i właśnie wtedy uwierzyłem w to, że wypowiedziane przy zdmuchiwaniu świeczek życzenie może się spełnić.
Po prostu trzeba w to wierzyć.

9 komentarzy:

  1. też bym chciała, żeby ktoś kiedyś przyszedł do mnie z tortem z samego rana :D ostatni tort miałam na 18stce i nawet nie pamiętam życzenia przy zdmuchiwaniu świeczek xd
    Markowi się poszczęściło w te urodziny, dostał prezent o jakim marzył, wygrał miśka bratu (też bym chciała takiego wielkiego misia *.*) i poznał dziewczynę, która mu się spodobała ^^ ale za to namęczył się przy pilnowaniu Youngjae, a pilnowanie takich nadpobudliwych dzieci jest strasznie męczące, coś o tym wiem xd mimo że lubię mojego siostrzeńca i siostrzenicę to po kilku godzinach pod rząd z nimi nie mam sił na nic :D
    przyjemnie się czytało, ale tak szybko się skończyło :c czekam aż zaczniesz (mam nadzieję, że to nastąpi) publikować coś dłuższego :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, że dopiero teraz komentuję, ale szkoła i inne rzeczy zwaliły mi się na głowę. Poza tym nie jestem tak bardzo z GOT7 (w sumie to ich w ogóle nie znam), ale przeczytałam. I powiem szczerze, że naprawdę mi się podobało. Nie ogarniam, który to, ale jest spoko! Wybacz za zwłokę, ale brak czasu ;__;.Czekam na kolejne Twoje dzieła! Pozdrawiam – Miś Yogi

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny one shot, taki lekki i przyjemny, czytało się naprawdę przyjemnie - lubię jednoczęściówki, które nie wymagają ode mnie nie wiadomo jak wiele wysiłku, żeby nadążyć za akcją, a jednocześnie ładnie wszystko przedstawiają, dzięki czemu mogę do woli sobie wyobrażać każdą pojedynczą rzecz. Niby nic wielkiego, po prostu relacja z niepozornych urodzin Marka, które w sumie okazały się dość niezwykłe. Nie tyle dlatego, że rodzice choć raz kupili mu trafiony prezent, grunt że się okazało, że bieganie za młodszym bratem (który chyba faktycznie ma ADHD XD) skutkowało nawiązaniem interesującej znajomości z Namjoo. To pokazuje, że czasem normalny, może nawet nieco ponury dzień może się zmienić w coś zupełnie odwrotnego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Kocham Kocham <<33

    OdpowiedzUsuń
  5. Trochę mi się przejadły już Twoje opowiadania i dosyć dawno przestałam je czytać. Nigdy jeszcze żadnego nie skomentowałam, ale zauważyłam, że większość postaci ma taki sam przerysowany charakter, często dość mdły. Piszesz bardzo dobrze, błędów nie ma i tak dalej, jednak, moim zdaniem powinnaś tym opowiadaniom dodać więcej iskry. Nie obraź się o tę dość ostrą opinię, aczkolwiek masz potencjał, ponieważ piszesz od dawna i wiem o tym, toteż nie marnuj go.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się. Przyjemnie się czytało. Urodziny Mark'a były udane, gdyż dostał wymarzone buty i poznał dziewczynę, która mu się spodobała. Wypad do miasteczka z młodszym bratem przyniósł mu szczęście. Mimo, że z początku nie był taki chętny, a młody dał mu popalić, to później z chęcią tam wrócił ^^ Haha brat Namjoo faktycznie nadopiekuńczy wobec siostry, ale to w końcu starszy brat i musi mieć oko, gdy kręcą się przy niej jacyś chłopacy ;D Świetny shot, Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeejj uwielbiam każde opowiadanie Twojego autorstwa <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Mark dostał swoje wymarzone buciki i uśmiechnęłam się z rozbawieniem, gdy zaczął się z nich cieszyć, ale mam wrażenie, że to bardziej jego młodszy brat był traktowany, jakby to było jego święto. Nie spodobało mi się, że w dniu urodzin Marka jego rodzice gdzieś sobie idą, a on ma zbawiać brata w wesołym miasteczku. Gdyby nie spotkanie tej uroczej dziewczyny, pomyślałabym, że Mark został perfidnie wykorzystany. Mógł przecież robić tyle innych rzeczy!
    Namjoo ma niezłego brata. Wiem, coś o tym, bo mój też traktuje mnie, jakbym wciąż nie mogła oglądać nagich scen w filmach i wychodzić gdzieś wieczorami. Strasznie irytujące!

    Świetny oneshot. Skoro nie wracasz do pełnego pisania, mam nadzieje, że chociaż na takie oneshoty możemy tutaj liczyć.

    Pozdrawiam ciepło <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Całkiem przyjemna ta notka. Jej, współczuję takiego braciszka, męczące dziecko, zresztą każde dziecko jest męczące, hehehe. Że też on dał się wrobić w to wesołe miasteczko. Ja bym się załamała, jakbym była na jego miejscu i pewnie wymyśliłabym coś, żeby tylko nie iść. No, ale jak widać jemu to akurat na dobre wyszło, bo poznał tam dziewczynę. ;d Brat tej dziewczyny mnie rozwalił, hahaha... Dobrze, że swoim gadaniem nie odstraszył Marka. ;d Współczuję, bo z takim nadopiekuńczym bratem musi być ciężko. ;p

    OdpowiedzUsuń